Gucia moja pierwsza jamniczka, zmogła ją nosówka
Lesio szczurek nad wyraz mądry i uczuciowy
Saba dożyca, która zapomniała urosnąć
Dodo moja pierwsza bassetka, wymarzona
Kajtuś pekińczyk, dziewczynka, ale taka rozrabiaka
Kicia po prostu Kicia czarna urwisica
Judi ukochana jamniczka, wierzę, że będzie mi towarzyszyć tam
[*]
dziękuję im wszystkim za spędzony czas, przepraszam jeśli w czymś uchybiłam
czekajcie na mnie
Besia nigdy za mną do końca nie przepadała. To była suka Jagi. Ja byłem konkurencją. Zżyliśmy sie gdy w ostanim momencie zooperowano żle leczone ropomacicze.Ostatnie 6 lat przeżyła na kredyt. Uszkodzona wątroba, uszkodzone nerki........... Sylwestra spędziła z Nami, rano nerki juz nie pracowały, zawiozłem do lecznicy,jeszcze wyszła na trawnik jakby chciała pokazać że wszystko jest O.K.Potem odeszła trzymając łeb na moim ręku .
Abra była z odzysku , siostra Afry, coś zaczęło sie dziać po roku bytności u nas w jej głowie,, zaburzenia wzroku, agresja, zaburzenia równowagi, potem było coraz gorzej .I znów lecznica , gdy odchodziła to zaczęła płakać liżac mnie po twarzy, ona wiedziała że taki jej los....
Karol urodził sie na moich rekach, długo nie chciał wyjśc na ten swiat , był najwiekszy z miotu. Został przez przypadek , zabrakło Abry i zapełnił jej miejsce. Nie był produktem zastepczym, był niezastąpiony,był KAROLEM. To on był przewodnikiem stada, to kierował na wszystkich Zlotach i spotkaniach bassecich. Odszedł gwałtownie ,zgasł jak swieczka zdmuchnieta podmuchem wiatru ,trzymajac głowę w moich ramionach.
Afra starzała sie powoli, niewidziała, niesłyszała i powoli toczyła sie do przodu. Starzała się "wyniszczając "sie . Była coraz słabsza, potykała sie na spacerach, stawała podpierajać się nosem i tak powolutku poszlismy na ostani spacer do Teczowego Mostu - przeszła przez Niego spokojniutko ,odprowadzilismy ją do samego końca.
Teraz Besia i Abra , Afra i Karol są razem na Wielkiej Łące czekają na Nas........ tak jak na spacerach gdy patrzyły za siebie gdzie jestesmy - idziemy do Was , powoli idziemy...............
Buck I i Buck II ,to moje boksery ,oba odchodziły na moich kolanach też tam są i Abrą i Besią , Afrą i Karolem czekają..............
Czasem gdy w górę patrzę na rozgwierzdżone niebo zastanawiam jak to jest daleko do Wielkiej Łąki ........ale wiem że z Nami były, są i będą..... i tam na pewno są...... i my tam bedziemy
Daszeńko (mix teriera)- najwierniejszy przyjacielu mojej samotności, dziękuję Ci za te 10 lat, będę Cię szukała za TM, tęsknię straszliwie....
Szarik (owczarek niemiecki)- zwariowany wielbicielu gonitw za kurami - pamiętam i tęsknię, choć wiele lat myślałam, że uciekłeś. Byłam dzieckiem i nie wiedziałam, że brutalnie Cię zamordowano.
Ozzy (kundelek)- zginąłeś pod kołami samochodu, a miałeś dożyć u nas w szczęściu i miłości późnej starości po tym, jak Twoje "Pańciostwo" wyrzuciło Cię z samochodu. Dziękuję Ci za przyjaźń i oddanie.
Koczis (mix rottweilera i owczarka niemieckiego)- boli mnie, że musiałeś tak cierpieć przed odejściem. Dziękuję za obronę mojej rodziny, przy Tobie czuliśmy się bezpieczni.
Wszystkie Was kochałam całym sercem i tęsknię za Waszym wiernym towarzystwem :cry:
D.J nie był ani rasowy, ani piękny. Był zwykły.
Kiedy spotkałam go pierwszy raz przekuśtykał wzdłuż bloku i zniknął w krzakach.Kulawy, chudy i brudny. Wracaliśmy w marcowy wieczór z zakupów. Zbyszek chciał jeszcze coś zabrać z remontowanego mieszkania, ja zostałam na parkingu pod blokiem. Ciepły samochód momentalnie zmienił się w lodówkę-marcowa fala mrozów. Wtedy zobaczyłam go ponownie. Kuśtykał pod samochód obok. Wyszperałam w torbach saszetkę kociej karmy kupioną dla fretki i wysiadłam. Kot uciekł pod samochód, ale szybko wyczuł zapach galaretki. Przyszedł. Burczał, furczał i jadł. Wzięłam go na ręce. Gdy wrócił Zbyszek ja już stałam z kotem. Popatrzył na mnie i ........kazał wsiadać do samochodu, bo zimno i późno. Nawet słowem nie wspomniał, że mam zostawić kota, więc było jasne, że jedzie z nami Był 15 marca 2009r.
D.J. był w bardzo marnym stanie. Miał wybitą przednią łapkę ze stawu i stan zapalny. Łapa była chuda i kot jej nie używał. Weterynarz ostrożnie wyrażał się o wynikach leczenia i szansie na przywrócenie czucia w łapie. Miał wybite przednie zęby i paskudny koci katar.
Zastrzykami udało się rozpędzic stan zapalny stawu. Może mniejszy ból sprawił, że D.J podpierał się chorą łapą, a z czasem korzystał z niej w pełni. Nawet nasz wet był mile zaskoczony.
Gorzej było z kocim katarem. Pierwsza kuracja zakończyła się niepomyślnie. Druga była dłuższa, ale efekt tez nie był zadowalający.
Znaleźliśmy weterynarza, który miał doświadczenie w bezdomnych kotach. Po 3 kuracji udało się zaleczyć chorobę. D.J. odsapnął i my też.
D.J. był kotem obytym i dobrze wychowanym. Na blokach musiał znaleźć się przez człowieka. Był natrętem i pazerniakiem na pieszczoty. Zamęczał nas swoim towarzystwem. Spał pod kołdrą co dla mnie było ewenementem- podnosił nosem kołdrę i wsuwał się gdzieś pod pachę :grin: Idealnie chodził na smyczy. Psy ustawiał pod swoje dyktando.
Był niesamowitym kotem.
Nie wiemy tak do końca co się stało. Rankiem 11 marca 2010 znaleźliśmy go śpiącego na swoim fotelu.Odszedł.
Nie uprzedził nas, że dzieje się coś złego. Może to choroba osłabiła jego serce, które nagle przestało bić? Może płuca zmęczone infekcją nie miały siły złapać ostatniego oddechu? Wieczorem jak zwykle położył się na fotelu. Rano uświadomiliśmy sobie, że tej nocy nie przyszedł do nas spać. Nie chciał nas martwić.
Wszyscy bardzo odczuliśmy jego odejście. Łzy, żal i potworna pustka.
Nigdy wcześniej nie mieliśmy w domu kota. D.J. przytrafił nam się całkiem przypadkiem. Spędziliśmy z nim 1 rok, ale był to dobry rok. Pełen pozytywnej energii i czułości jaka dawaliśmy sobie nawzajem.
Dzięki niemu nasz dom "otworzył się" na koty.
Zawsze będziemy o tobie pamiętali.
_________________ Kochaj basseta swego, jak siebie samego.
Dołączyła: 31 Maj 2005 Posty: 135 Skąd: Regensburg
Wysłany: Pon 15 Lis, 2010 18:52
Co prawda juz troche czasu m,inelo od 1 listopada no ale...sie wpisze:
Bartek-jamnik szorstkowlosy...ktory najpierw zostal nazwany Klopotem. Pies z przypadku rzec mozna. Mialam 3 lata i mlodszego brata kilkumiesiecznego zdaje sie;). Poszlam z bratem i tata na wystawe psow. Nie wiem kto chcial psa...podejrzewam, ze moja tata...mama dala mu pieniadze...ale celowo malo bo miala nadzieje, ze nic nie kupimy. No i kupilismy. Jamnika...uszkodzonego. Mial przepukline. Z ta przepuklina dozyl lat 14. Odszedl z tego swiata na raka...tak ngle...niespodziewanie. Co prawda byl stary....z lekka slepy, nie mial zebow ale byl i mial sie calkiem dobrze. Nikt z nas nie spodziewal sie, ze pies ma raka. Pamietam byl czerwcowy czwartek. Pies siedzial na moim tapczanie. Razem z naszym drugim psem....bassetka Kaja. Siedzial i spojrzal na mnie jakos tak dziwnie. Wtedy ja powiedzialam do mojej mamy , ktora tez siedziala obok "on chyba niedlugo odejdzie"....i odszedl....w niedziele;(...w piatek nagle zemdlal....popoludniu strasznie spuchl....bylismy u weta....dostal zastrzyki...okazalo sie, ze prawdopodobnie rak....w niedziele musielismy psa uspic;(
Zostala nam bassetka Kaja...
Kaja-bassetka...odeszla w wieku 9 lat....na raka...;(. Nie mieszkalam juz wtedy z rodzicami. Bylam w Niemczech. Mialam jechac do Polski z nadzieja, ze operacja uratuje mojego psa...bo takowa byla zaplanowana. czekalam na wyjazd jak na zbawienie....nie wiedzialam, ze od tyg moj pies nie zyje....bo moj byly maz nawet nie raczyl mi tego powiedziec. A nawet sie nie pozegnalysmy....widzialam ja miesiac przed smiercia....w sierpniu 2003...i mialam nadzieje, ze miesiac pozniej tez sie spotkamy....nie spotkalysmy sie...
Leon....basset.Co prawda dlugo ze mna nie byl...ale tez byl waznym psem w moim zyciu...odszedl na teczowy most w innej rodzinie...na poczatku tego roku;(
Poza tym....kilka chomikow....swinka morska Bubel...myszoskoczki i myszki....i sama nie wiem co jeszcze...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum