Nasza Gusieńka zamieszkała z nami na początku stycznia 2010r.
Po śmierci Adusia byliśmy bardzo przybici, najpierw były straszne wyrzuty sumienia, ciągłe pytania – dlaczego?, potem żal do całego świata i pretensje do siebie nawzajem. Jeszcze ciut i zwariowalibyśmy. Jednak w tym czasie nie dopuszczaliśmy myśli o innym psie w naszym domu. Nie zdobyłabym się na to, żeby pojechać do hodowli i kupić psiaka, wydawało się to potworną zdradą.
W styczniowy piątek natknęłam się na ogłoszenie "cardiganka szuka domu". Poczułam, że ta psinka musi być nasza. Po ustaleniu formalności, w sobotę pojechaliśmy do Poznania. Był najzimniejszy dzień tej zimy, cała Polska była skuta lodem.
Gusia okazła się naszym słoneczkiem, mówiliśmy, że psi anioł nam ją zesłał. Pokochaliśmy ją a ona oddała nam całą siebie. Nie było człowieka, którego nie ujęłaby ta osóbka, tak wdzięczna, grzeczniutka i dobra. Popatrzyła na ciebie swoimi mądrymi, brązowymi oczętami i juz cię miała. Dzięki niej ludzie, dla których pies miał swoje miejsce przy budzie teraz mają w domu, na kanapie swoją cardigankę, siostrę Gusi, i nie wyobrażają sobie życia bez niej.
Tak więc Gusia była naszą ogromną radością.
Ciągle nas zaskakiwała. Nasz sąsiad – były trener stanowczo twierdził, że prowadzi piłkę lepiej, niż jego najlepszy piłkarz. Po namowie hodowczyni z Wrocławia pojechaliśmy na wystawę do Katowic. Z nastawieniem na zabawę – a ona wygrała wszystko, co było do wzięcia w rasie. Byliśmy tacy dumni...
Zaczęło się sporadycznymi wymiotami, potem były notoryczne. Kroplówki, badania: to rengen, to gastroskopia. Gusia była potwornie głodna ale nie mogła jeść. Nie przyjmowała pokarmu. Dodatkowo poiliśmy ją strzykawką – po centymetrze. Wielu lekarzy szukało przyczyny, najpierw wykluczono ciążę urojoną, potem anginę i obecność ciała obcego w przewodzie pokarmowym. Gusia nie gorączkowała, nosek miała mokry i zimny. Kiedy wiedzieliśmy już, że to przerost przełyku, mieliśmy wybór – zabieg operacyjny korygujący ropzszerzenie lub dożywotnie karmienie sondą bezpośrednio do żołądka przez otwór w jamie brzusznej. Zdecydowaliśmy się na operację. Wiem, że psy nie płaczą ale tam, w klinice, przed zabiegiem z Gusinych oczek płynęły łzy. Nie przyjęłam do wiadomości, że to może być pożegnanie. Modliłam się.
Nie wybudziła siędo końca. Tak dzielnie, bez skargi walczyła o życie, a na mecie, kiedy mogło już być tylko lepiej, zabrakło jej sił. Zasnęła cichutko przy nas o 22.20 w Dniu Dziecka.
Pan Michał – weterynarz z Poznania kupił Corgusię w hodowli w Cieszynie w połowie listopada. Po 1,5 miesiąca zaczął szukać dla niej nowych właścicieli. Na kartce z informacjami o karmieniu i zwyczajach suczki dołaczonej do umowy darowizny napisał "pies je powoli". Ja, głupia myślałam, że to z czułości, że ją kochał i nie mógł jej zatrzymać, że chciał zadbać, żebym za wcześnie nie zabierała jej miski. O tych słowach przypomniałam sobie dopiero kilka dni przed śmiercią Gusieńki. Huczą mi w głowie do dziś. I słowa weterynarza, któremu je powtórzyłam: "Co to znaczy, że pies je powoli. I to napisał weterynarz?!!!" Potem wielu innych było tego samego zdania. Takie schorzenie nie pojawia się nagle.
Tak wię najprawdopodobniej Pan Michał wiedział, że Gusia jest chora. Wiedział i oddał ją nie mówiąc ani słowa. Oddał ją przez pośredniczkę – Panią Kasię. I, jeżeli wiedział, oddał ja na straszną głodową śmierć. My poświęciliśmy wszystko, co było możliwe, ratowaliśmy, nie licząc się z kosztami. Co byłoby, gdyby trafiła do ludzi, których nie stać na kilutysięczny wydatek. Żaden lekarz nie uśpi psa, jeśli nie jest pewien...
Zadał nam ból trudny do opisania. A wytarczyłoby powiedzieć, że podejrzewa chorobę (już grudniu mailował do hodowcy, że psu brzydko pachnie z pyska), Gusia zoperowana w pełni sił żyłaby i miała się dobrze przez lata.
A Pan Michał kupił sobie nową corgi, przez podstawinych nabywców, ponieważ podobno hodowczyni nie zgodziła się mu sprzedać psa.
Jestem wściekła na ludzi krzywdzących zwierzęta, gdzieś w środku wiem, że piekło, które zgotowali innym, przyjmie ich w odpowiednim czasie.
Gusieńka była z nami kilka miesięcy, była kochana, przytulana, całowana. Była naszym słoneczkiem.
Nasze słoneczko zgasło.
Tymek [Usunięty]
Wysłany: Czw 24 Cze, 2010 17:39
złość,bezsilność; serce pęka,łzy...szkoda słów. Trzymajcie się dzielnie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Nie możesz ściągać załączników na tym forum